Duża, przestrzenna kuchnia z wyspą, otwarta na salon, była moim marzeniem odkąd pamiętam. Stąd w trakcie poszukiwań naszych przyszły czterech kątów, domy z oddzielną kuchnią od razu odrzucaliśmy. Otwarta kuchnia to oczywiście plusy i minusy, ale to już temat na inny post. Dziś chciałabym przedstawić moją drogę przez męki do spełnienia mojego snu – posiadania kuchni z wyspą.
Kuchnia z wyspą i droga przez męki
Dlaczego przez męki? Zdecydowanie nie trafiliśmy z firmą. Dom kupiliśmy we wrześniu, po czym od razu zdecydowaliśmy, że święta Bożego Narodzenie muszą być u nas. A skoro święta, to oczywiście musi być przede wszystkim kuchnia. Wybór firmy był zatem szybki, zamówienie również. Mieliśmy ustalone priorytety: kuchnia z wyspą, lodówka side by side, piekarnik i mikrofalówka wkomponowane w meble, regał na wina, dwukomorowy zlewozmywak, białe szafki, czarny blat.
Firma, która wybraliśmy to włoskie studio kuchenne z tradycjami – Veneta Cucine. Cena szafek kuchennych bez osprzętu, jak już kiedyś wspominałam, to 21 tys. zł. Sporo, biorąc pod uwagę rozmiary naszej kuchni, ale postanowiliśmy nie oszczędzać, pamiętając, iż kuchnię urządza się przecież na lata. Czas oczekiwania zagwarantowany w umowie to 6 tygodni plus 2 dni montażu, czyli wszystko idealnie. Kuchnia z wyspą była w zasięgu ręki i to przed naszą przeprowadzką, zaplanowaną na 1 grudnia.
Po przeszło 6 tygodniach cierpliwego oczekiwania, zaczęliśmy się martwić. W domu mieszkaliśmy od paru tygodni, wyposażeni jedynie w mikrofalówkę, bez zlewu, kuchenki, lodówki, a święta za pasem. W końcu po paru telefonach, montaż, oczywiście po uregulowaniu rachunku w pełnej kwocie z naszej strony, miał się odbyć w piątek i sobotę, żebyśmy nie musieli marnować urlopu.
W dzień poprzedzającym montaż dostałam telefon, że jednak szafki nie przyszły. Naiwnie, współczułam panu architektowi świątecznej gorączki i zgodziłam się na sobotę i poniedziałek. Jakie było moje zdziwienie, gdy w sobotę wieczorem wróciłam do domu i ujrzałam stan „kuchni”. O zgrozo! Panowie montażyści przez cały dzień pracy wypakowali jedynie części szafek do mojego salonu, przyszłej kuchni i przedsionka. Aby poruszać się na dole konieczny był slalom. W poniedziałek mimo umówienia się na 8 rano, montażyści zjawili się dopiero o 11, oczywiście bez żadnego powiadomienia. Nie muszę chyba dodawać, że kuchnia nie została skończona. Byliśmy zmuszeni wziąć jeszcze dodatkowe 4 dni urlopu i to nie pod rząd, ale na przestrzeni 2 tygodni przed świętami. Poza tym panowie umawiali się niezliczone razy na popołudnia, np. o 16.30, a przychodzili o 18.00 lub w ogóle, również nie powiadamiając wcześniej ani nawet nie odbierając telefonów. Dla mnie było to związane z wcześniejszym wychodzeniem z pracy, ponieważ byliśmy jeszcze wtedy nie zmotoryzowani, po czym czekaniem bez sensu w domu na montażystów, którzy nie raczyli się zjawić.
Nadeszły święta Bożego Narodzenia, kuchnia nadal nie była skończona, ale w miarę funkcjonalna, więc przepełnieni radością świąteczną i przyjazdem rodziny, trochę odpuściliśmy. Podarowałam nawet panu architektowi zbyt wysokie śmietniczki, nie pozwalające zasunąć szuflad, które przywiózł mi dzień przed wigilią.
Po przeminięciu noworocznej gorączki rozpoczęłam ponowną walkę ze studiem kuchennym. I znowu było to samo: umawianie się na terminy, nie zjawianie się, nie uprzedzanie, nie odbieranie telefonów. Jak już w końcu któryś z montażystów łaskawie pojawiał się w domu, to zazwyczaj po 1h i zrobieniu 1 drobnostki, wychodził twierdząc, że o innych niedokończonych rzeczach nie wiedział i nie ma narzędzi. Mimo moich nieustannych telefonów i maili do architekta, w których wysyłałam listy rzeczy do zrobienia, żeby następnym razem montażyści byli przygotowani, nic się nie zmieniało.
W okolicach świąt wielkanocnych, nie wytrzymałam i wysłałam przedsądowe wezwanie do wywiązania się z warunków umowy. W ramach zadośćuczynienia firma zaproponowała nam szybę na ścianę za zlewem, która miała być zamontowana w ciągu 2 tygodni. Nie zdziwię chyba nikogo, mówiąc, że trwało to kolejny miesiąc, a święta wielkanocne również zdążyły przeminąć.
W końcu pod koniec kwietnia, po paru groźbach przekazania sprawy do sądu i 5 miesiącach zwłoki, kuchnia z wyspą w końcu została zakończona. Prawdziwa droga przez męki, której nie powtórzyłabym za żadne skarby. Wiem również, że nasz przypadek nie był odosobnionym i firma ta traktuje tak wszystkich klientów. Także moje rady:
- strzeż się i wybierając studio kuchenne, korzystaj tylko ze sprawdzonych firm, które zostaną Ci polecone przez znajomych,
- nigdy nie wpłacaj pełnej kwoty przed zakończeniem prac.