Właśnie skończyłam czytać książkę. Zajęło mi to 2 wieczory oraz parę 15 min seansów, w sumie tydzień. W głowie myśli kłębią się jak szalone, więc z góry przepraszam że może wyjść chaotycznie i długaśnie. Obiecuję jednak że przed naciśnięciem magicznego przycisku „publikuj” przeczytam parę razy moje wypociny i postaram się aby dało się to przetrawić. Dobra to o co tyle szumu? Ano oczywiście o książkę Pani Swojego Czasu. Jeżeli jakimś cudem nie znacie jeszcze Oli Budzyńskiej to koniecznie wpadnijcie na jej bloga. Ale możecie też najpierw dokończyć czytać moje przemyślenia na temat jej książki, a dopiero potem zagłębić się w jej świat.
Książka Pani Swojego Czasu
Jak trafiłam na Panią Swojego Czasu?
W sumie to nawet nie pamiętam jak trafiłam do Pani Swojego Czasu. Podejrzewam, że po prostu w trakcie buszowania po internecie i szukania ciekawych blogów, ponieważ to ostatnio moja ulubiona rozrywka w wolnym czasie. Nie czytam już Pudelka w celu odmóżdżenia się ani żadnych portali informacyjnych które niosą jedynie depresyjne newsy o kolejnych zdarzeniach w naszym kraju i na świecie. Nie jestem oczywiście do końca wyoutowana. Jadąc do/z pracy słuchamy radia więc czasem trafiam na wiadomości, a poza tym mój Chéri informuje mnie o najważniejszych wydarzeniach dnia. To mi wystarcza.
Tak więc trafiłam na bloga Pani Swojego Czasu w momencie w którym trwała właśnie przedsprzedaż książki. Przeczytałam parę postów, zakochałam się w fanpage’u i zapragnęłam kupić książkę. Pomyślałam że zamiast skakać po postach i tematach mogę przecież poczekać na książkę, która w sposób skondensowany i zharmonizowany przekaże mi najważniejsze treści. Dodam jeszcze że do tej pory uważałam się za osobę dość dobrze zorganizowaną. Mimo że odkąd poznałam Chéri przestałam jakiekolwiek planowanie na papierze, to jednak w zeszłym roku zorganizowałam przecież nasze wesele, jednocześnie pisząc pracę magisterską, zdając egzaminy, pracując na pełen etat oraz prowadząc bloga na boku. Dlaczego więc kupiłam książkę? Trochę z ciekawości, ponieważ już po paru tekstach które przeczytałam na blogu zauważyłam że sposób zarządzania sobą w czasie prezentowany przez Olę zupełnie odbiega od tego jak ja go rozumiałam do tej pory.
Zaprzeczenie
Po przeczytaniu pierwszych 20 stron stwierdziłam że to nie książka dla mnie, bo ja nie jestem typową matką Polką, która sama gotuje, sprząta, pierze, prasuje, robi zakupy dla całej rodziny. W końcu ja jestem kobietą wyzwoloną. Pierze Chéri bo ma mniej ubrań niż ja i szybciej sytuacja wymusza na nim ustawienie pralki przy okazji z moimi rzeczami. Zakupy robimy razem wracając z pracy. Razem również gotujemy. Nie prasujemy w ogóle, a odkąd rozstaliśmy się z panią sprzątającą porządki robimy we dwoje wtedy kiedy są naprawdę koniecznie (czyli nie częściej niż raz na tydzień). Stwierdziłam jednak, że książkę fajnie się czyta więc będę kontynuować.
Wątpliwości
Po kolejnych 20 stronach stwierdziłam że może to jednak książka dla mnie. Mimo bowiem mojego wyzwolonego umysłu i fakcie że w naszym domu panuje równouprawnienie i partnerstwo, nie rzadko zdarzało mi się jednak miewać poczucie winy. Nachodziły mnie wątpliwości, że może Chéri zasługuje na lepszą żonę, taką która mu ugotuje, wyprasuje, wypierze, posprząta no i będzie myła te okna co najmniej 4 razy w roku. Reakcje ludzi na wiadomość o tym, że to Chéri rano szykuje lunch do pracy podczas gdy ja się maluję bywają bowiem mało podbudowujące. I mimo że wiem że Chéri wcale nie marzy o takiej żonie i nie czuje się nieszczęśliwy, to jednak etykietka „wyrodnej żony” nie jest bynajmniej przyjemna do noszenia.
Dzięki Budzyńskiej postanowiłam porzucić te myśli i przestać przejmować się tym co inni uważają. Z uśmiechem na twarzy czytałam fragment książki gdzie wyraża swoją opinię na temat mycia okien tym bardziej że dzień wcześniej dokładnie o tym samym rozmawialiśmy z Chéri (on też nie rozumie idei mycia okien i wcale nie wymaga ani ode mnie ani od siebie, żebyśmy myli te okna częściej niż raz w roku latem). Utwierdziłam się w przekonaniu iż to że nasz dom odbiega od standardów wcale nie oznacza że jest gorszy. To że nie jestem perfekcyjną panią domu i wolę spędzić czas czytając książkę niż myjąc okna wcale nie oznacza iż powinnam mieć z tego powodu wyrzuty sumienia.
Negacja
Kolejne strony przyniosły istną rewolucję w moich poglądach co do organizacji. Zarządzanie sobą w czasie nie jest po to, aby wszystko upchnąć w kalendarz a potem zrealizować? Multitasking jest zły i obniża efektywność? Toż to normalnie herezja. Przecież dowodem na moje zorganizowanie jest właśnie to że im więcej się na mnie wrzuci to ja i tak wszystko ogarnę. Nieważne że odbędzie się to kosztem mojego snu, czasu wolnego czy po prostu zdrowia psychicznego i w efekcie stanę się zrzędliwa i niezadowolona. Ważne że odhaczyłam wszystkie zadania.
Te „herezje Budzyńskiej” zmusiły mnie do zastanowienia się nad sobą i przemyślenia dlaczego odkąd poznałam Chéri przestałam planować. Szybko doszłam do wniosku, że stało się to przez mój sposób rozumienia planowania (żeby upchnąć i zrobić wszystko). Doprowadziło mnie to do momentu kiedy 40h mojej etatowej pracy wybijało zazwyczaj w środę, ponieważ pracowałam po 12-13h dziennie. Po powrocie do domu uczyłam się na studia, weekendy spędzałam od 8 do 20 na zjazdach i spałam po max. 4-5h dziennie. Ale przecież byłam świetnie zorganizowana, bo w pracy szłam na przód a z egzaminów miałam same bardzo dobre.
Kiedy poznałam Chéri mój świat stanął na głowie. Mimo najlepszego poziomu organizacji nie byłam w stanie go „wcisnąć” w mój harmonogram bez wykreślenia czegoś w zamian. A już od pierwszego spotkania wiedziałam że co jak co ale na pewno nie jego powinnam z tego planu skreślić. To wtedy przestałam planować i zaczęłam płynąć z prądem co oczywiście odbiło się na pracy, na czymś w końcu musiało. O dziwo stałam się jednak bardziej zadowolona z życia, wyspana a świat się nie zawalił. Aby zmniejszyć swój czas pracy musiałam nauczyć się asertywności, zacząć odmawiać wyświadczania przysług i skoncentrować się na własnych obowiązkach zawodowych. Przestałam planować ponieważ mój mózg zaczął kojarzyć organizację (o zgrozo!) z brakiem czasu i braniem na siebie nadmiernej ilości obowiązków.
Bingo
Budzyńska kupiła mnie w 100% (a przecież to ja kupiłam ją) rozdziałem o samodyscyplinie. Jak ja nie cierpię wymówek: nie mam talentu, nie potrafię się tak zmotywować do nauki jak ty, itp. Ja też nie jestem geniuszem, nie pamiętam tekstu po jednokrotnym przeczytaniu i nie mam magicznego sposobu na motywację. Po prostu jak wiem że mam egzamin to siadam i się uczę. Cenię swój czas i na pewno nie chcę uczyć się ponownie na poprawkę. Jak chcę się nauczyć języka obcego to wkuwam słówka. Jak widzę że dom pokrywa centymetrowa warstwa kurzu to szukam pani sprzątającej albo sama biorę się za mopa.
Podsumowanie
Une publication partagée par Justyna (@projekt_dom) le
Nie czytałam nigdy żadnych książek o samorozwoju, zarządzaniu czasem czy planowaniu bo po prostu nie wierzę w magiczne sposoby na motywację. Nie cierpię planowania zamiast działania. Wierzę w systematyczność, efektowną pracę i samodyscyplinę. Cieszę się, że Pani Swojego Czasu właśnie tym wartościom przyklaskuje. Cieszę się, że przeczytałam książkę Pani Swojego Czasu i zrozumiałam że planowanie jest fajne i wcale nie ma na celu doprowadzenie mnie do tego, żebym znowu spała po 5h dziennie. Zrozumiałam że mogę żyć po swojemu, mieć czas na relaks i przyjemności jednocześnie będąc zorganizowaną. No i cieszę się, że Ola wcale nie chce mnie „zmotywować” do mycia tych wstrętnych okien.
Dzięki Ola!
PS. A teraz idę działać!
7